[ rozmiar zdjęć: duże | małe | domyślne ]
Właściciel: | konrad.s |
Samochód: | Ford Transit Mk II 2.4D York 1982 "ARCA America 370" |
Status: | aktualnie posiadany (od 2024-02-21) |
Aktualizacja: | 2024-03-13 21:40:43 |
Za kamperem zacząłem się rozglądać kilka miesięcy temu. Ogłoszenie "kupię" wstawiłem na stronę w listopadzie i wtedy było już dość intensywne poszukiwanie.
Kierunków było kilka:
1. Polska. Obejrzałem kilka aut, z zakresu zainteresowania tego klubu dwa. Auto ARCADARKA, ARCA Midi - sprzedał się kilka minut przed naszym przyjazdem :). Zdążyliśmy jeszcze obejrzeć i poznać nowego właściciela (pozdrawiamy). Dla nas i tak byłby niestety za mały.
Drugi to Transit sprowadzony ze Szwajcarii i wystawiony na sprzedaż przez komis na ul. Modlińskiej (?). Super blacharsko, pod maską Pinto. Wnętrze mniej nam odpowiadało i nie zdecydowaliśmy się. To było najdroższe auto jakie obejrzałem.
2. Niemcy. Podziękowania w tym miejscu idą do Pawła (c3capri) za pomoc z panem Niemcem. Ładny Transit w Augsburgu, niestety z rozmowy telefonicznej wyszło że nie do końca szczelny. No i wnętrze takie jak nie do końca chciałem.
3. Francja. Sporo przeglądniętych ogłoszeń i konkluzja taka że łatwiej o benzynę a sporo trudniej o odpowiadające mi wnętrze. Nie podjąłem żadnej akcji. Brak konta na Leboncoin, brak znajomości języka...
4. Szwajcaria, Szwecja, Holandia, Hiszpania... wszystkie chyba strony z ogłoszeniami jakie się u nas przewijają.
5. Włochy...
Zrobiłem listę w Excelu (a jak :)), wytypowałem prawie 20 aut z podziałem geograficznym. Jakoś wtedy dotarło do mnie że nie każdy na Subito dodaje numer telefonu :(. Próba założenia konta zatrzymały się na telefonicznej weryfikacji i połowa aut z mojej listy odpadło. Z tych pozostałych okazało się, że najbardziej rokują egzemplarze ze środkowych Włoch, ostatecznie udało się umówić trzy auta plus jedno którego lokalizację właściciel podał w ogłoszeniu.
Wyjazd nastąpił w sobotę 17.02. Plan był taki aby do poniedziałku obejrzeć wszystkie auta, coś postanowić a później skupić się na papierologii. Uzbrojony w przepis Rozjechanego, kilka rad od Dreda oraz wsparcie koleżanki koleżanki która odnalazła się po latach we Włoszech stwierdziłem że nie może się nie udać. Ta...
Na pierwszy rzut auto w Bergamo, najdroższe z całej trójki. Ze zdjęć wyszło mi że też najlepsze. Plus że wszystkie sprzęty sprawne, choć samo wnętrze mocno sfatygowane. No i blacha...
Drugi egzemplarz w Perugii, od starszego pana, jak się okazało mechanika. I mechanicznie na prawdę ok. Blacha trochę po dziadkowemu naprawiana, a wnętrze tragedia.
W międzyczasie z zewnątrz obejrzany ten czwarty; wnętrza nie było potrzeby oglądać.
Ostatnia szansa to okolice Ankony, najtańszy z całej czwórki. Państwo bardzo mili, syn właścicielki, jak się później okazało, był chyba jedyną osobą w promieniu 50 kilometrów mówiącą po angielsku. Nie wiem jak bym sobie poradził gdyby nie to.
A samochód? Obadany czujnikiem wilgoci nie wykazał niczego niepokojącego, choć wydaje mi się że coś w przeszłości w tym temacie musiało się wydarzyć. Może przemókł i został naprawiony? Bo ślady takowe gdzieniegdzie widać. Próba odpalenia niestety zakończyła się niepowodzeniem i aby próbować dalej trzeba kupić akumulator, zwany przez właściciela pieszczotliwie bakterią. No więc pierwszy wydatek poczyniłem zanim auto kupiłem i tak stałem się właścicielem wielkiej włoskiej bakterii... Auto znowu nie odpaliło i państwo właściciele przypomnieli sobie wtedy o jakimś ubezpieczeniu na taką ewentualność. Mechanik na miejscu nie ogarnął więc ostatenie auto udało się uruchomić na drugi dzień (we wtorek). Po raz kolejny udało nam się spotkać dopiero we środę (to ważne dla dalszej części zdarzeń ;)) i ostatecznie dogadać szczegóły.
No i teraz formalności... W miasteczku gdzie kupiłem auto nie było urzędu komunikacji, był tylko w Ankonie. Chcąc sprawę przyspieszyć pojechaliśmy tam, ale indywidualnych klientów przyjmują tylko we wtorki i czwartki, pod warunkiem że masz umówiony termin :(. A więc spowrotem do Senigalli (tam gdzie kupiliśmy) i do "agencji". A w agencji załatwić nie da się nic... Nie mieszkam we Włoszech to nie można mi sprzedać. Na hasło że chcę zezłomować i wyeksportować zrozumienia brak. Pokazałem zdjęcie jak ma wyglądać tablica wyjazdowa to coś zaświtało. Pan będzie dzisiaj jechał do urzędu (środa) to sie dowie.
Wieczorem już wszystko wiadomo! Da się!! czyli jednak wrócimy autem :). No ale jednak nie bo pan jeździ do urzędu tylko we środy... Nie pomogło nic, nie pojedzie i koniec. We czwartek dopełniliśmy formalności, auto kupione, zezłomowane, wniosek o wydanie tablic (mają być ważne od 6.03) złożony. Można wracać samolotem i zapłacić ekstra za kupiony w ostatniej chwili lot i nocleg w Tiranie...
Podsumowując wyprawę numer jeden, aby zrobić to sprawnie trzeba z włochem od razu omówić sprawę formalną w przypadku kiedy na zakup mielibyśmy się zdecydować. Nie wiem czy wszędzie we Włoszech tak samo to wygląda, bo ode mnie nikt przeglądu nie wymagał na przykład, ale ja proponowałbym zrobić to tak:
1. Przed przyjazdem zapytać czy można liczyć na pomoc z załatwieniem formalności (u mnie na przykład nie bardzo była wola podpisać umowę kupna-sprzedaży, bo im to nie potrzebne a ja mam przecież zaświadczenie z urzędu).
2. Dowiedzieć się o terminy dla petentów w urzędzie komunikacji (ufficio di motori). Zamiast tego można sprawę załatwić przez agencję. Koszt w moim przypadku to 160€, łącznie za tablicę i złomowanie.
3. Trafić z terminami tak aby dało się załatwić tablice zjazdowe; akurat w moim przypadku musiałbym tam siedzieć ponad tydzień: we środę pan się dowie jak, a jak się dowie to w następną środę mogę wyrobić tablice... Pewnie co agencja to inaczej i może częściej mają kontakt z właściwym urzędem.
4. Co do samych papierów, musi być adnotacja na dokumencie o złomowaniu [edit: na dokumencie o WYREJESTROWANIU] że "esportazione in Polonia". Mnie dodatkowo pytali o trasę przejazdu i konkretne miasta wpisane miałem na tablicy zjazdowej - czyli kartce A4 za przednią szybą.
5. Ubezpieczenie. Ja kupiłem w PZU, 126 zł na 14 dni. Włoskie wychodziło podomnie ale w €.
Cała ta historia to niestety małe rozczarowanie. Wydawało mi się że skoro tzw. agencja ma się tym zająć to że uda się to spokojnie ogarnąć. Tymczasem na 100% pierwszy raz coś takiego robili. Myślę też że mogłem więcej zrobić przed wyjazdem, jakoś ich wszystkich przygotować na to z czym będzie się wiązała sprzedaż samochodu właśnie mi. Następnym razem lepiej się przygotuję.
Część druga zaczęła się w piątek 8.03. Po dwóch godzinach snu plus godzinie w samolocie, wylądowaliśmy w Ankonie. Przez cały dzień, trochę po partyzancku, musiałem pracować. Wieczorem w samochód i w drogę do domu. Policzyłem że jak dobrze pójdzie to w sobotę wieczorem będę w okolicach Katowic (Zdaje się że akurat wtedy Zapek coś u siebie organizował ;)). Zeszło mi tak że w sobotę o 4 nad ranem przejechałem dopiero granicę austriacko-czeską a w domu byłem w niedzielę o 16.
Po drodze auto trochę się naprawiło, po kilku miesiącach stania w trawie po kolei wracały kierunkowskazy, światła i inne potrzebne w trasie rzeczy.
Nie naprawił się tylko silnik, dalej jest powolnym dieslem...