[ rozmiar zdjęć: duże | małe | domyślne ]
Właściciel: | dred |
Samochód: | Ford Granada Mk IIb 2.0 R4 Pinto L 1984 "LALKA" |
Status: | aktualnie posiadany (od 2017-03-15) |
Aktualizacja: | 2022-02-19 17:20:04 |
Orientacyjna mapka z wycieczki jak zwykle na początku
Od jakiegoś już czasu planowałem jeszcze jeden, większy, dłuższy być może ostatni wyjazd zimowy kombiakiem gdzieś, gdzie jest zima, ale zima, zima, a nie to żenujące coś co zazwyczaj mamy za oknem. Austria już była, Francja też, Andora również, a ja głównie chciałem zobaczyć jak żyje się w takim miejscu gdzie jest porządna zima, a nie znaleźć się po środku turystycznej miejscowości gdzieś w Alpach, gdzie wszystko kreci się wokół wyciągów i jazdy na deskach dwóch lub jednej.
Zaplanowałem więc kierunek północny na niestety tylko 3 tygodnie, bo inne zobowiązania w tyle głowy itd. Trochę się to w trakcie zmodyfikowało, ale o tym później.
Wybór padł na Szwecję, nie północną, ale też nie południową. Za dobrą cyfrę przez airbnb ogarnąłem domek na prawie 3 tygodnie (btw. za 45% tej kwoty w Karpaczu miałem mikroapartament na 4 dni kilka tygodnie wcześniej), więc noclegi, akurat wyszły przystępnie.
Start 15 stycznia - standardowo promik Pollferries do Szwecji tym razem Gdańsk - Nynäshamn. Zazwyczaj tą trasą wracamy, ale tym razem pojechaliśmy odwrotnie. Powrót początkowo miał być również tą trasą, nawet już bilety były, ale wyszło inaczej. W każdym razie od kilku lat mamy założenie, aby co najmniej raz w roku płynąć gdzieś daleko promem samochodowym i póki co to wychodzi.
Od 16 stycznia w Szwecji. Cel Idre, ale z międzylądowaniem na jedną noc w Falun, bo nie przepadam za wożeniem młodej w samochodzie więcej niż 5-6 godzin na dobę. A i mi się też nie chce czasem. Początkowo miałem obawy czy będzie śnieg w ogóle, bo mijając Sztokholm to straszna lipa była, ale jak się kawałek przed Falun zaczęło, to skończyć się już nie chciało przez kolejne tygodnie.
Falun bardzo pozytywnie zaskoczyło. Pierwszy raz od kilku lat znowu połaziłem po zmarzniętym jeziorze, a lód to miał z pół metra grubości. Pogoda piękna, siarczysty mróz, piękne słoneczko i ludzie kąpiący się w przeręblu:)
Kabel masowy aku => silnik co to się odkręcił po drodze tym razem pominę, bo to traumatyczne wspomnienia.
Dzień później cisnęliśmy już do Idre. Od Falun to już solo nie sypio, bo to nie działa, wiec drogi cały czas białe, oblodzone, no i puste. Spokojnie 90-100 można sobie cisnąć całą szerokością bezstresowo. Lecimy, przypomniałem sobie jak cały styczeń 2021 latałem w Czechach po autostradach, wspomniałem Agacie, że pamiętam jak spryskiwacz miałem pod klaksonem, bo kabel masowy skorodował, a teraz to już mam ogarnięte i jest zajebiście itd. i pół godziny później znowu to samo. Zatrzymałem się gdzieś na stacji i musiałem pochlastać kable, aby podpiąć spryskiwacz pod klakson, bo tym razem nie miałem żadnych zapasowych tak jak w zeszłym roku. Dobrze, że chociaż na stacji mieli konektorki i taśmę izolacyjną. Trzeba przyznać, że stacje benzynowe w Szwecji są dobrze wyposażone. Nawet te na największych zadupiach, a może przede wszystkim te bo tam trzeba często jednak samemu sobie radzić, a do najbliższego elektrycznego 100km...
Trochę pojeździliśmy i pobawiliśmy się w zimowe życie. 30 metrów od domku mieliśmy wielkie zamarznięte jezioro i rzekę. Do sklepu najbliżej z 3 km samochodem, a na skróty przez jezioro kilometr, więc sanki i wio przez lód:)
Gdzieś tam po drodze Puchar Świata w Ski Crossie nas złapał, więc popaczaliśmy.
Co mnie mocno zaskoczyło to miejsca na ogniska i grille w kilkunastu miejscach na terenie ośrodków narciarskich. Świetne to jest:).
Młoda dostała akcesoria zimowe do rowerka biegowego i łoiła na tym po zielonych i niebieskich z samej góry. Trasa 3km nie była problemem. No chyba, że zimno, wiatr, głodna, siku, kupę itd., ale wtedy brałem pod pachę cały zestaw i zwoziłem wqrwiony powoli na dół modląc się, aby gleby nie było.
Kolorki czasem zdarzały się takie:
Ten niebieski znak pokazuje odległości na sezonowych drogach dla skuterów śnieżnych. Wstawiony w przerębel na środku zamarzniętego jeziora. Dziesiątki skuterów śmigały tymi tymczasowymi autostradami cały czas.
Granada miała swój nieogrzewany garaż.
Pierwsza wtopa. Nie chciało mi się dobrze szyby oczyścić, wszystko wokół białe i jakoś tak nagle droga zlała się z otoczeniem. Po minucie nadjechało jakieś nowe lolvo i uratowało.
Udało się przez przypadek kupić w ICA Japan Mix niedostępny od kilkunastu lat w PL. To jest zajebiste!
Pośmigane było skuterem z przyczepką:)
Tłok na parkingu niekiedy przytłaczał....
Kilka losowych fotek
I w zasadzie to mieliśmy już wracać, bo 3 tygodnie minęły. Ale jak zwykle pomogła ta chińska grypa:). Przedszkole w PL na kwarantannie to wracać nie było po co. Na szybko znalezione inne lokum na kilka dni 150km na południe. Zostajemy dłużej!!!
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
4 luty - dzień pełen wrażeń:)
1. Rano wypad na karmienie reniferów. Fiordy nakarmiliśmy już wcześniej.
2. Spakowaliśmy się i wyjazd z Idre do nowego miejsca - Höljes.
3. Gdzieś po drodze udało nam się wypatrzeć pierwszy raz w życiu kilka dzikich Łosi stojących przy drodze i radośnie pochłaniających igliwie, gałązki czy co one tam jedzo. Wielkie to jest. Zawróciliśmy i zrobiliśmy koło nich dodatkowe przejazdy, ale fotek niestety brak, bo pewnie by uciekły przy próbie zatrzymania się.
4. Heh, znowu odkręcił się kabel masowy od silnika. Przy okazji zauważyłem, że połowa śrub silnik - skrzynia i od rozrusznika jest odkręcona, niektóre po parę cm. Ogarnięte, łapa poparzona o kolektor, lecimy dalej, dosłownie:(
5. No to polecieliśmy
Do celu 45 minut, późno już trochę było, młoda z tyłu woła "siku", poziom stresu rośnie, bo na tym zadupiu to stacji nie ma. Jedziemy wąską drogą, gdzie dwa auta to ciężko, aby się minęły - zrobione są mijanki. Jest trochę za szybko... Zza zakrętu wylatuje auto, zwalniam, hamuje, ściąga mnie lekko w prawo przy dotknięciu hebla, łapie pobocze czyli 20cm śniegu, koło spada z asfaltu w miękki śnieg i ułamek sekundy później leżymy z 8 metrów dalej w rowie.
Strat w ludziach brak, pierwsza myśl to, że nie zdążymy do nowego miejsca na check-in, poziom stresu znowu rośnie.
Wychodzę z auta, podjeżdża to auto co nadjeżdżało z przeciwka. Holendrzy w Lancerze EVO ileś tam. Krótka rozmowa, wyciągam linkę z Box'a i szarpiemy. Idzie, ale tylko kawałek i kaplica, auto zapada się jeszcze bardziej i spada jeszcze głębiej. Trochę wyciągnięte, ale dalej już nie próbujemy, EVO ślizga się na śniegu. Holendrzy dzwonią do znajomego Szweda co ma pickupa jakiegoś, nie odbiera. U mnie telefon bez zasięgu, ale Agaty na szczęście działa. Szybka rozkmina, assistance kilka jest w obwodzie, ale to zejdzie pewnie parę godzin. Holendrzy mówią, że zawrócą i pojadą do Szweda, bo to tylko 10 minut drogi. Oczywiście przyjmuje propozycję i czekamy. Zostajemy sami w rowie pośrodku niczego. Młoda cały czas siedzi w foteliku i ogląda bajki. Siku z konieczności na nocnik w samochodzie.
Mijają minuty, kilka aut w międzyczasie przejeżdża. Wszyscy się zatrzymują, ale dosłownie wszyscy - każde auto proponuje pomoc. Grzecznie dziękujemy mówiąc, że już zorganizowana choć w sumie nie wiemy czy Holender wróci z kolegą Szwedem, chociaż numer do niego mamy. Mija chwila i jedzie EVO i padlinowate L200. Wątpię w powodzenie tej akcji... Zaczepiamy linę, pickup się ślizga tak, jak EVO wcześniej. Ale nic próbujemy dalej - tym razem na szarpanego z rozpędu. Najwyżej wyrwie hak i belkę dyfra:). Idzie, ale auto nie chce wyskoczyć na jezdnie tylko cały czas ciągnięte jest poboczem i rowem. Zastanawiam się co zaraz urwiemy, nieco martwię się o wydech. Nagle po myślę 20stu metrach trach i auto znowu na drodze. Elegancko:). Szybka kontrola, wszystko ok, nic nie uszkodzone, ze 100 kg śniegu wbite w nadkola, chłodnicę, komorę silnik i wszędzie. Ale żadnych uszkodzeń i innych problemów nie widać. Uratowani!!
Szybkie podziękowania, pytanie o wynagrodzenie itd. Uścisk ręki, radość, pożegnanie i jedziemy dalej. Z autem wszystko ok. Żadnej różnicy w jeździe przed i po skoku.
Dalej analiza przyczyn: za szybko, brak doświadczenia, wąska droga z mijankami w której akurat Lancer się zatrzymywał, ale ja zbyt gwałtownie zareagowałem i przytuliłem się do pobocza. Kiepskie heble też nie pomogły, bo przy lekkim dotknięciu maja tendencję do ściągania na prawo. Tutaj to wystarczyło. Koło spadło z asfaltu, dostało opór śniegu, obróciło lekko całym autem i po temacie. Czasu na reakcje nie było, bo kierę wyrwało znienacka z rąk:) Myślę, że nawet jakby był to nic by to nie zmieniło, bo ciężko byłoby wskoczyć na asfalt kołem jak tam był tylko lód i śnieg.
Fotki pokazują sytuacje po wstępnym wyciągnięciu przez Holendra w Lancerze. Jakieś 3 metry dał radę, widać jak śnieg jest odciśnięty.
6. Jedziemy dalej....
Drogi coraz węższe, Google Maps mówi skręć w lewo, a tam jeden ślad po jakiejś terenówce i z 20cm śniegu. Nie podejmuję rękawicy. Wracamy... Była ustawiona droga, aby nie jechać przez Norwegię z uwagi na ograniczenia Covidowe itd. Ale tym razem sram już na to. Zawracamy, nadrabiamy z 50km i jedziemy przez Norwegię. W sensie kawałek drogi (z 10km) jest przez Norwegię, trzeba wyjechać ze Szwecji, aby po 10km wjechać z powrotem.
Na granicy z Norwegią nie ma żywej duszy, pustki, wszystkich wywiało. Zresztą przez ostatnie 20 kilometrów to może z 3 auta mijaliśmy. Na czwartym niemal zakończyliśmy jazdę...
2km po wjeździe do Norwegii znak zwężenia z dwóch stron i nic więcej. Wyjeżdżam z zakrętu i widzę wąski mostek. W tym samym momencie z przeciwka również z zakrętu cos wylatuje i wjeżdża na mostek (był dość długi). Nie było żadnych znaków kto pierwszy itd. Zaczynam wiec rozpaczliwą walkę, aby nie zaliczyć czołówki i jednocześnie nie dygnąć w most wjeżdżając na niego. Do auta z przeciwka mam z 4 metry, nie ma szans, hamuję pulsacyjnie, dzwon będzie. No nic lepiej w barierki niż w drugie auto, puszczam hebel, koła się odblokowują auto odbija z 10cm w prawo. BWM X5 przelatuje na kartkę papieru obok i jedzie dalej. Ja staję i nie wierzę jakim cudem to się udało - do barierek to było kilka centymetrów. Na samym mostku nie byłoby szans, ale to był jeszcze wjazd który się zwężał i było jeszcze nieco szerzej. Przejeżdżałem tamtędy w kolejnych dniach jeszcze kilka razy - ślady walki były i sam nie mogłem w to uwierzyć, że to się udało.
7. Dojechaliśmy, żyjemy:) w sumie z chyba 1,5 godzinnym opóźnieniem ostatecznie.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Po mieszanym piątku nastała piękna sobota i naszym oczom ukazało się nowe miejsce w którym mieliśmy spędzić kilka dni. Szczena w dół. Poprzednie było piękne, ale to zapierało dech w piersiach.
Höljes - mnie to miejsce rozmontowało....
le, żeby nie było tylko zajebiście to podczas pobytu w Höljes młoda dostała zapalenia skóry po rozdrapaniu brudnymi łapami alergii i się zaczęło.... W weekend lekarz najbliższy 80km, więc cały dzień straciliśmy na jazdę do lekarza. Apteka otwarta dopiero w poniedziałek, jedyne 40km od chaty. Dobrze, że przychodnia w sobotę odpaliła trochę leków na przeczekanie. To jest słabe na takich zadupiach. Pozytywne jest to, że leki warte kilkaset PLN dostaliśmy za free, bo dzieciaki do 18stego roku życia mają leki za darmo.
BTW. Höljes znane jest na świecie z Rally Crossu. Jest tam stadion/tor i odbywa się tam eliminacja mistrzostw świata czy coś takiego. W każdym razie najwyższa rangą imprezę w Rally Crossie.
Co zabawne, jedyny sklep w Höljes i w promieniu 20km prowadzą Polacy z Kórnika:). Aż głupio mi było tam robić zakupy, bo co drugi produkt Pan na kasie przerzucał bez pikania. Ale chyba się cieszył, bo chyba nigdy Cebulaków tam innych nie spotkał, wiec sporo czasu przegadaliśmy.
Z uwagi na to, że pobyt w Szwecji przedłużyliśmy sobie o tydzień to zmodyfikowaliśmy też dalszy plan i plan powrotu do Polski. Wstępnie mieliśmy wracać tą samą trasa czyli Nynäshamn - Gdańsk, ale kilka dni w Höljes i dalsze plany doprowadziły do tego, że powrót był zaplanowany trasą Ystad - Świnoujście, którą zwykle pływaliśmy do Szwecji.
Po drodze z Höljes do Ystad zatrzymaliśmy się jeszcze na 3 dni w Goeteborgu. Tam już pogoda kiblowata jak w PL. Młoda z Agatą odwiedziły dwa razy Alberta Albertsona, Alfiego Atkinsa czy tam Alfonsa Aberga.
W dzień powrotu przed wyjazdem do Ystad jeszcze wizyta w Volvo Museum, które podczas tej wyprawy było zamknięte https://www.capri.pl/car/6953/5261&img=large
Teraz więc domknęliśmy brak z 2020 roku.
Wypłynięcie z Ystad
Podsumowując:
Łącznie 29 dni i 3115km. Zakładałem z 2500, ale wyszło więcej z uwagi na zmianę planów i chorobę młodej.
Spędziliśmy prawie miesiąc doświadczając prawdziwej, porządnej zimy cały czas. Zobaczyliśmy to co chcieliśmy zobaczyć. Poczuliśmy trochę, jak wygląda normalne życie w takich miejscach (mieszkaliśmy w domkach, które wcześniej były normalnie zamieszkane przez rodziny). Co mogę powiedzieć, ja się tym zachłysnąłem i jestem zachwycony. Zawsze byłem bardziej na zimno i północ niż południe i pot o czym już wcześniej wspominałem w opisie wyprawy kamperem do Włoch. Teraz się w tym utwierdziłem. Wole spacer po zamarzniętym jeziorze przy - 15, niż 30 stopni i pot w pośladach na południu Europy. Uwielbiam dźwięk zmarzniętego śniegu jak się po nim idzie.
I to by było chyba na tyle. Kombiak pewnie jeszcze trochę by gdzieś polatał, ale głupio już tak z drzwiami przednimi pasażera zaspawanymi na stałe, dziurami w poszyciu i kalafiorami chyba już na każdym elemencie
...