Piątek
Bardzo, bardzo późnym wieczorem jako pierwsza stawiła się ekipa z Gdańska w składzie:
Wuj Heini
Kasia
Iwona
Miłosz
Kornik
wraz z trzema pięknymi caprikami.
i zajęli domek nr 4.
Mijały kolejne minuty, więc postanowiłem skontaktować się z Trójkątem. Okazało się, że są już tuż, tuż, ale poruszają się za pomocą GPSu i właśnie wycofują się ze szczerego pola, przez które miała niby prowadzić droga do Nowogrodu. Żeby było szybciej Trójkąt postanowił wyjechać z pola nie czekając na to, aż uczynią to inni i zabrał po drodze na hak samochód Bartka :) Bartkowi i tak było już wszystko jedno, bo wyjeżdżał z domu za pomocą lewarka, sąsiadów, żony i wygarniając rękami 1300 kg błota spod samochodu, dzięki czemu zaliczył 40 minutową spóźniawkę na spot w Błoniu.
Po ciężkiej próbie i 4 godzinach walki z przeciwnościami losu oraz złośliwościami rzeczy martwych, z Warszawy i okolic dotarli, za pomocą granady, 2 capri i sierry:
Trójkąt
Gosia
Kordian
Bartek
Piter
Łysy
Artur
Rafał
i zagościli w domku nr 3, w którym i ja miałem przyjemność nocować.
Nie minął chwili ułamek, a za oknem pojawił się czerwony jak jasny gwint Ford Astra Kombi z Dziobkiem i Eve na pokładzie, którzy postanowili przyjechać ze Szczecina do Nowogrodu przez Warszawę. Niestety nie mieli GPSu, który zastępowała Eve i droga ze stolicy na miejsce zlotu zajęła im połowę tego, co ekipie warszawskiej :) Co prawda czuwały nad nimi dobre duchy z piramidy OSP, ale gratulacje się należą :)
Eve i Dziobkowi przypadł na bazę imprezowy domek nr 2, w którym pierwszą noc spędzili sami. Ponoć było całkiem fajnie :)
Kiedy już wszyscy przybyli na miejsce i ulokowali się na wybranych miejscach zaczęliśmy imprezę integracyjną.
Ponieważ większość przybyszów cierpiała albo na zmęczenie, grypę, zatoki, zapalenie gardła i inne wstrętne katary, a dodatkowo nie chciało nam się dowieźć drewna do kominka nie siedzieliśmy za długo przy piwku i innych specyfikach przeznaczonych do picia. W domkach dzięki awarii palnika w kotle olejowym panowała całkiem miła atmosfera objawiająca się temperaturą od 15 do 17 stopni :) Po krótkiej pogawędce poszliśmy, więc spać. Przy okazji chcę przeprosić nocujących w domku nr 3 za zdemolowanie, z pomocą Emi prysznica :) To dla tego w łazience była ciągła powódź... :D No, ale nie ma to tamto...
Noc minęła spokojnie, ale o godzinie 7 rano obudził mnie Trójkąt, który dzwonił z łóżka obok na moją komórkę w celu poproszenia mnie o przyciszenie chrapania... Dziwne, bo oprócz chrapania Trójkąta żadnych niepokojących dźwięków nie słyszałem :)))
Sobota
Pobudka właściwa (nie licząc Łysego) nastąpiła o godzinie 9,
później śniadanko
W między czasie niektórzy sprawdzali wytrzymałość lodu na pobliskim jeziorku..
Dla Artura skończyło się to darmową kąpielą w lodowatej wodzie :) [tu specjalne podziękowania dla Gosi za udostępnienie suszarki ;) ]
zbieranie się szło dość opornie :) a trzeba było zdążyć na 12:30 do Torunia.[ Prawie nam się to udało :)]
Niestety pomimo usilnych nawoływań ekipa gdańska nie zdążyła wyjść z domku na czas. Postanowiliśmy jednak powolutku jechać w stronę Torunia. 200 metrów za ośrodkiem skręciliśmy w drogę gruntową celem skrócenia sobie dojazdu do miasta. Stanęliśmy tak, żeby było nas widać z drogi asfaltowej i żeby koledzy z Gdańska nasz zauważyli. Nasze nadzieje okazały się jednak płonne, gdyż po 5 minutach od momentu rozpoczęcia oczekiwania minęła nas mknąca z ogromną prędkością czerwono - srebrno - czarna strzała mknąca w kierunku oddalonego o 8 km Golubia Dobrzynia. Trójkąt, czym prędzej chwycił za telefon, ale zanim się dodzwonił do Kornika capriki były już w Golubiu. Pozostało nam poczekać jeszcze trochę i w końcu ruszyliśmy do Torunia, gdzie spotkaliśmy się z Hanią i Karolem.
Po krótkim spacerku ulicą Chełmińską, zrobieniu siusiu w przydrożnej pizzerii i sfotografowaniu pomnika pieska Fafika
(któremu dzień po odsłonięciu skradziono parasolkę) czczącego pamięć Zbigniewa Lengrena dotarliśmy do Katedry Świętych Janów.
To był jednak początek spaceru, ponieważ czekała nas jeszcze wyprawa na wieżę po 260 kilku schodach
prowadzących do dzwonu Tuba Dei, drugiego, co do wielkości w Polsce.
Oczywiście nie każdy chciał na słowo uwierzyć ze to jednak duży dzwon, trzeba było sprawdzić to organoleptycznie :)
Po przybyciu na górę i reanimacji kilku osób
podziwialiśmy widok Torunia z kilku stron wieży,
oraz konstrukcję samej dzwonnicy.
Po kilku minutach historycznej ekstazy zeszliśmy na dół, do właściwego kościoła, gdzie można zobaczyć między innymi chrzcielnicę, w której oddano w ręce kościoła Mikołaja Kopernika, oraz inne takie, na których się nie znam.
Kiedy wydostaliśmy się z wnętrza świątyni część ekipy prowadzone przez Hanię udała się na jedzonko i krótkie zwiedzanie starówki
Ja natomiast z Emi, Eve i z Dziobkiem udaliśmy się do mojego garażu w celu zostawienia tylnej klapy od caprika, którą Dziobek wiózł ze sobą. Dziobek i Eve udali się z powrotem do miasta a my wzięliśmy z domu te rzeczy, o których nie pozwoliła nam pamiętać dnia poprzedniego skleroza :)
O godzinie 14:30 spotkaliśmy się przy pomniku Kopernika z panem przewodnikiem.
Za 10 minut dotarła do nas całość zlotowiczów
i udaliśmy się na forty. W między czasie zahaczyłem o McDonaldsa, gdzie czekałem na Coke'a. Zaraz za Cookiem i będącą w stanie przedagonalnym Segal przybył Hrabia. Ruszyliśmy, więc z kopyta na Fort Stefana Batorego, na który udała się reszta wycieczki.
Po drodze wpadliśmy na Karola, który już niepokoił się o nas. Niestety zrobienie Royala, dużych frytek, i 2 chees macków zajmuje w Toruniu jakiś strasznie dłuuuuuuuugi czas. Jeszcze na starówce dołączył do peletonu Piotrek Poznań i w takim składzie podziwialiśmy historie i architekturę fortu.
Tu specjalne podziękowania dla pana przewodnika, który ciekawie opowiadał o tym, co zwiedzaliśmy i o tym, co w okuł. Po prawie półtoragodzinnym zwiedzaniu wnętrza i zewnętrza fortu udaliśmy się na parking. Już mieliśmy się zbierać do Geanta, kiedy w krótkofalówce usłyszeliśmy rozpaczliwe wołanie o pomoc. To był Łysy z ekipa, który zapodział się podziwiając uroki stanowiska obserwacyjnego. Szło się do niego poprzez korytarz zakończony metalowymi drzwiami. Wychodząc ze stanowiska i z korytarza trójkąt przezornie zamknął za sobą owe wrota nie wiedząc o tym, że w środku pozostał jeszcze ktosik :) Po krótkiej pogawędce Łysego z panem Przewodnikiem na górze fortu ukazały się nam maszerujące 3 postaci.
To były nasze zguby. Pan przewodnik umówił się z kolegami gdzieś w czeluściach fortu i wyprowadził nieszczęśników na wolność.
W nagrodę przypadła mu piękna latarka moro przekazana przez Artura w podzięce za ocalenie życia 3 osób.
Pan przewodnik musiał być zadowolony z naszej grupy, bo na sam początek dostał jeszcze logo capri przywiezione przez Trójkąta.
Po zwiedzaniu fortu udaliśmy się na zakupy do Geanta. Chwilę po tym jak ustawiliśmy się ładnie na parkingu ulicą Grudziądzka przemknęła kawalkada BMW. Przewodzący grupie samochód zarządził zjazd na Geantowski parking i tak kolejna godzina zeszła nam na pogawędce z kolegami z klubu BMW
, którzy, jak się okazało jechali zwiedzać...fort, z którego właśnie przyjechaliśmy :) Co niektórzy udali się jednak wcześniej na zakupy i czekali na marznących na dworze i broniących honoru capri na ciepłej galerii. Kiedy pojawiliśmy się tam zmarznięci na kość zdziwili się, że nie czekaliśmy na nich na galerii. Ponoć Piter miał nam ta informację przekazać, ale zostaje mu wybaczone z powodu siły wyższej. Po zakończeniu spotkania pod Geantem i zrobieniu zakupów udaliśmy się na stację benzynową w celu uzupełnienia braków bakach i w światłach. Na stacji został Olek, który nie zdążył z montażem żarówki, ale dogonił nas po krótkiej chwili. Ponieważ byłem trochę śnięty po nieprzespanej nocy w Dobrzejewicach zamieniłem się z Emilką na miejsca i ona prowadziła dalej wycieczkę na miejsce. Prawo jazdy będzie miała już nie długo :) (Pozdrowienia dla Dziobka w tym miejscu :D ) Bez większych przeszkód udaliśmy się do Nowogrodu. Ponieważ nie zdążyłem zrobić zakupów, a Piter musiał udać się w tempie ekspresowym do domu odholowaliśmy go z Bartkiem do Golubia.
W międzyczasie Trójkąt z ekipą udali się na dojazdówkę do Nowogrodu w celu pożyczenia drewna do kominka. Ponieważ kilka dni przed zlotem robiono cięcia pielęgnacyjne drzew nie było z tym problemu. Wokół drogi leżały całe hałdy gałęzi. Co prawda z rozpaleniem mokrego drewna było trochę zachodu, ale dzięki harcerskim umiejętnościom Bartka, kominek w końcu zatrybił.
Były też głupawe zdjęcia :)
Ponieważ było już późno postanowiliśmy udać się do domku nr 2 na imprezę.
Wszyscy byli jednak tak padnięci, że o godzinie 12, kiedy to wróciłem z Mazowsza, do którego odprowadzałem Bartka jadącego do domu do Warszawy, w imprezowni nie było już prawie nikogo. W miedzy czasie odśpiewano 100 lat Rafałowi,
który obchodził 23 urodziny.
O godzinie 2 wszyscy już grzecznie spali.
Niedziela
Ponieważ kilkoro uczestników zlotu nie domagało chcieliśmy zrezygnować z wizyty w Ciechocinku i całej reszty. Większością głosów ustaliliśmy jednak, że pojedziemy.
Dzień zaczęliśmy o 10:15 (nie licząc Łysego, który tak jak w dniu poprzednim wstał z przyzwyczajenia o 6 rano. No, ale przynajmniej dzięki temu miał najczystsze szyby na zlocie :D
Tej nocy Trójkąt dzwonił do mnie o 3:45 :) Posprzątaliśmy domki (bagno w łazience niestety zostało, mamy nadzieję, że pan kierownik się nie pogniewa :P )
Zrobiliśmy jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć przed ośrodkiem w Golubiu gdzie mieliśmy przyjemność imprezować :)
Następnie udaliśmy się w kierunku Ciechocinka, po drodze testując prędkość, jaką da się osiągnąć na polskich drogach. Karol poleciał 180, ja 200, reszty danych brak).
Po dotarciu na miejsce zrobiliśmy krótką rundkę autami przez Ciechocinek i zaparkowaliśmy koło parku.
Mimo sprzeciwu niektórych uczestników udaliśmy się na krótki spacer zażywając kąpieli w zdrowym ciechocińskim błotku.
Odwiedziliśmy dom zdrojowy,
grzyba
i zakupiliśmy toruńskie pierniki, bo wczoraj w Toruniu czasu nie stykło :) Niestety Łysy i Coke byli tak głodni, ze już nie pozwolili nam na odwiedzenie tężni. No, ale w ramach rekompensaty zwiedziliśmy je systemem japońskim :)
Po zwiedzeniu tężni udaliśmy się na obiadek do knajpy pod Ciechocinkiem. kiedy zaspokoiliśmy głód udaliśmy się poprzez Aleksandrów Kujawski i rodzinne miasto Karola - Służewo na poligon, na którym podziwialiśmy to, co kiedyś było wojskowym transporterem, a obecnie służy jako cel dla czołgów i innych sprzętów wojskowych.
To był już niestety ostatni punkt programu i po długich i łzawych pożegnaniach udaliśmy się każdy w swoją stronę.
Ponieważ w przyszłym roku świętujemy jakąś inną porę roku był to ostatni z cyklu toruńskich, zlot na pierwszy dzień wiosny. Dziękujemy serdecznie za przybycie i zapraszamy w przyszłym roku w jakimś jeszcze nieokreślonym terminie.
Niestety nie mieliśmy medali, ale przyznajemy jeden Segal za wytrwałość i odwagę, ponieważ ledwo żywa, ale się zjawiła! Wielkie jej za to dzięki! (Co prawda doszły nas słuchy, że przybyła tylko dla tego, żeby pilnować Coka w Ciechocinku i nie pozwalać mu na podrywanie kuracjuszek ;]
zdjęcia: Goha, Coke, Dziobek..
RoT & Trójkąt