[ rozmiar zdjęć: duże | małe | domyślne ]
Właściciel: | bartozłomero |
Samochód: | Ford Escort Mk II 2.0 R4 Pinto 1975 |
Status: | aktualnie posiadany (od 2010-08-29) |
Aktualizacja: | 2011-05-04 11:51:29 |
YTP w Poznaniu to była pierwsza poważna impreza Paszteta.
Wiedziałem, że mogą wyjść jakieś niedomagania, ale wszystko to, co się wydarzyło przerosło troszkę moje plany... :)
Opiszę wszystko od początku, żeby jakąś ciągłość utrzymać.
Droga na YTP
Trójkąt do ciągnięcia auta był w miarę przetestowany, ale czekała nas spora trasa, więc troszkę drżałem, czy po kilkuset kilometrach cuś się nie wypnie.
Ruszyliśmy z Przemkiem i Martą z Pruszkowa w piątek ok. 18.
Tankowanko - Przemo z powrotem do ciągnika (dla pewności Przemek przez pierwsze 5km siedział w escorciie), no i powolutku na Poznań. Nic złego się nie stało, oprócz zaskoczenia, że szybciej niż 60km/h po koleinach nie da się jechać... Po płaskim - pięknie - ok.80km/h - po koleinach escort zaczął myszkowanie po wzdłużnych dziurwach, szarpać za hak i przesuwać ciągniczek... :/ Nieprzyjemne uczucie, ale co tam - większość trasy była nowa i płaska, także zwolniliśmy i daliśmy radę.
Na miejsce szczęśliwie dotarliśmy ok. godziny duchów i bez wytchnienia i litości dla ciał rozpoczęliśmy grupowe wprowadzanie w ciała zupki chmielowej i innych pierwiastków bajkowych - głównie z ekipą 3M... ;P
Sobota - próby
Rano nieco sponiewierani badanie kontrolne przeszliśmy w cuglach. (choć najpierw trzeba było odpalić autko - bo w nocy jechaliśmy w pasztim na awaryjnych i rozładowało to aku)
Jeszcze tylko odpowietrzenie hamulców i rozpoczęliśmy jazdę na próbach - nic złego się nie działo, kolejne próby zaliczaliśmy gładko i skończyliśmy wszystkie już ok. godziny 15.00
Niestety wielkie oczekiwania jakie pokładałem w ręcznym hydraulicznym rękawie legły w gruzach... Nastawiałem się na zawracanie na ręcznym, ale niestety na 2-3 próbach kończyło się na wstecznym... potrzebowałem dopiero pomocy Wołka w rozwikłaniu tej zagadki - teraz już naprawdę powinno być dobrze :D (szkoda, że po imprezie...)
Poznań pokazał też, że ewidentnie potrzebuję krótszego magla i do tego jakiejś wspomy, bo niestety czasami na ciasnych slalomach było niewesoło... :) (delikatnie pogięty dolny pas przy spotkaniu z oponkami...)
Nie mogę odżałować 'klombów' - wykręciliśmy tam naprawdę niezył czas (55s) - i na mecie puknęliśmy ostatni słupek... - jeden z dwóch, który był oznaczeniem mety...
Podczas wszystkich prób nic się nie stało - nie liczę drobnego zerwania cięgna gaźniczka - powertape i kawałek drutu załatwił sprawę :) No dodatkowo ostał się ino strzęp wiatraka.... zahaczył przy kolebaniu się o chłodnicę....
Ostatecznie zajęliśmy 6 miejsce w klasie na bodajże 16 załóg. 4s straty na wszystkich próbach do Ptaśka nie jest wstydem, bo to naprawdę gut driver.
Konkluzja - gdybyśmy wszystko równo pojechali, to byłoby pudło... Mieliśmy pojedyńcze przejazdy dobre, i zawalone drugie, lub na odwrót. Ale potencjał na pudło w klasie ewidentnie jest. Gdyby babcia miała wąsy.... ;P
Na wszystkich próbach pilotowała mnie moja dzielna żońcia, która aktywnie w tej roli wystąpiła po raz pierwszy i naprawdę dobrze sobie poradziła.
Niedziela (czyli Polka Galopka)
(pomijam noc, bo niewiele z niej pamiętam...)
Start na pętli miał być "mini hamownią" i dać odpowiedź na pytanie o uzyskaną po modyfikacjach moc w pasztecie. Wyszło na to, że pewnie ma ok. 120Km - Przemka Kosiaka (ok. 105Km) doszliśmy dosyć łatwo, a głównym wyznacznikiem - właściwie na obu przejazdach - była moja "walka" z Mironem, który ma 2.0dohc pod maską - czyli pewnie ze 125Km... Ja jestem nieco lżejszy i udawało się go dojść, a czasami wyprzedzić (choć różnie z tym bywało) :)
Walczyliśmy wesoło z Mironem, kiedy nagle w połowie drugiego okrążenia cuś dziwnego zaczęło się dziać... jakieś dziwne odgłosy z tyłu - walenie, telepania itp...
Zaczęło to się na tyle nasilać, że odpóściłem koniec 3 okrążenia i już kaczym truchtem przejechałem finisz i zjazd do depot...
No i udało się jakoś dojechać - a po przejechaniu bramki - hyc... i kółko odpadło...
Zerawło wszystkie 4 śruby. Koło odpadło i zatrzymało się na nadkolu...
Tu pięknie zachowała się cała fordowa brać i kolektywnie na dużym podnośniku zaciągnęli mnie na boczek.
Nieoceniony PieM! Miał przy sobie śruby! Co prawda troszkę słabsze niż szpilki i bez radełek, ale okazały się wystarczające do ciasnego przykręcenia koła! :)
Także - niezbędne reperacje - decyzja (może głupia - ale męska) - i szczęśliwie przejechaliśmy drugi raz pętlę!!! :) Chyba to ściganie na dużej pętli to największa frajda tej imprezy.
Odsapnęliśmy nieco, podpięliśmy pasztiego pod ciągnik i wyjazd na SO.
Wyruszyliśmy chyba przed wszystkimi. GPS pokazaywał, że za 2.30h będziemy na miejscu.... taaaa.....
Najpierw moją uwagę przykuło jakoś dziwnie telepiące się koło... Zatrzymaliśmy się. Okazało się, że drugie koło tylnej osi poluzowało się... całe szczęście zauważyłem to w porę! Przypuszczam, że na radełkach był luz (nie dociągnąłem do końca wcześniej szpilek) i po pałowaniu dociągnęły się troszkę - przez co dostały luzu i stąd - jedno koło urwane, a drugie poluzowane - w porę uratowane. Do końca drogi do domu wielokrotnie już sprawdzałem stan dociągnięcia obu tylnych kół... :D
Byliśmy ok. 100km przed Konarzynami, kiedy stwierdziłem, że silnik toyoty chyba nagle mocno osłabł.... po tej myśli spojrzałem w lusterko wsteczne i co ujrzałem? Pięknie dymiące koło w pasztecie... Piękny opar olejowy! :D i negatyw przedniego koła o 20% większy, niż ten ustawiony przez upawnionego diagnostę...
Zatrzymujemy się - i oczywista diagnoza... wywalone łożysko piasty...
Wiemy, że jesteśmy gdzieś blisko Bydgoszczy - zatem znowu telefon do PieMa... Obiecuje, że nas uratuje. Ufffff.....
Jeszcze ekipa fordowa w drodze na SO. Zatrzymali się, pocieszyli, pojechali.
Piem pojawił się po jakimś czasie - już niestety było ciemno, ale jakaś lampka (a jakże) była w kuferku Szczepana, więc wymiana i regulacja łożyska zajęła nam z 20 min... i - W DROGĘ! :)
Dojechaliśmy szczęśliwie, choć powolutku i z duszami na ramieniu...
Poniedziałek - SO
Nie ma tu wiele (jeśli chodzi o paszteta), bo nie chciałem kusić już losu. Przed nami jeszcze ponad 300km do domu... :D
Powrót do Pruszkau
Śniadanko - podpinamy paszteta i wio do domu (ze zwiedzaniem po drodze skansenu) :)
Po kilku kilometrach zatrzymałem się na chwilę, bo coś mi nie pasowało... Sprawdziłem koła. Jakoś za bardzo te przednie opony rżnie... ewidentnie ponad miarę! Drapiąc się po głowie, drugą rękę wsadziłem do kieszeni... i cóż tam znalazłem? Kluczyki do Paszteta! :D Nie muszę dodawać chyba, że powinny być w stacyjce aby nie blokowały się koła?...... Czyli jak widać - dla upartych - można ciągnąć auto na sztywnym holu z zablokowaną stacyjką, ale kosztuje to sporo - szczególnie opony.... :D
Niestety miał ten błąd dalsze konsekwencje - zdaje się, że przez to szarpanie na zblokowanej kierownicy poprzestawiałem zbieżność. Pomimo odblokowania opona (ta juz przycięta) zaczęła znikać. Zatem kolejny (ostatni już) postój - wymiana na zapasówkę (nie byłem pewny czy na przyciętej oponie bezawaryjnie dojadę) i wio! Całe szczęście zaczął padać deszcz, co sprawiło, że pasztet zaczął troszkę bardziej się ślizgać - co paradoksalnie ułatwiło jego ciągnięcie i uratowało drugą oponę i zapasówkę...
Zatem:
Przejechaliśmy ok. 1000km, spaliśliśmy ok. 70l ON (tak tak - toyotka o 40% więcej spaliła niż bez paszteta na holu :) , straciliśmy jednego półslicka (mam podejrzane conajmniej 3 osoby z mojej klasy, które mi go pożałowały... ;P ), szpilki koła, wiatrak, cięgno gaźnika, 3kg z nerwów (co jest dobre - bo w końcu schodzimy z masy auta) :), hol się sprawdził (jeśli użytkownik nie traci koncentracji), Pasztet pod domem na parkingu odpalił i pozwolił się przestawić, żona ma dość wszystkiego, a ja jestem szczęśliwy, że będzie znowu przy czym grzebać w garażu...
Bo o co w tym wszystkim chodzi? Przecież o to, żeby mieć co wspominać! :)
A tutaj impresja ze skansenu we Wdzydzach - Bartoromero zatroskany (nad przyszłością: co się znowu urwie...) :)
Na koniec - WIELKIE PODZIĘKOWANIA dla wszystkich, którzy pomogli/wsparli/doradzili!!!
Piem - jesteś nieoceniony!
Cała brać fordowa - dużo pomocy, bezinteresownych porad, wsparcia, części, narzędzi! Naprawdę fajnie mieć na kogo liczyć!
Właściwie chciałbym zrobić małą pielgrzymkę - w intencji świętego Szczepana (PieM-a) - na kolanach zapierdzielamy do Częstochowy podziękować za takiego świętego - niezmordowanego pocieszyciela fordowców i uzdrowiciela zepsutych fordów! Dwie pewne osoby na pielgrzymkę to na razie ja i Przemek - zbieram listę dalszych chętnych! :D