[ rozmiar zdjęć: duże | małe | domyślne ]
Właściciel: | .STICH. |
Samochód: | SYLVA LEADER MK.III 1,6 R4 KENT GT 1989 "THE STRANGER" |
Status: | aktualnie posiadany (od 2006-10-06) |
Aktualizacja: | 2007-05-13 22:28:14 |
Podstrony
1000 mil, czyli tam i spowrotem.....................
W zasadzie było ich 2000.
Najpierw pewnego wieczoru, pod wpływem impulsu, oraz stymulowany napojami wyskokowymi wygrałem na angielskim Ebayu aukcję, której przedmiotem był mały brytyjski roadster. Przed licytacją zapytałem właściciela, czy autko da radę pokonać 1000 milową trasę, co nieszczęśnik dla świętego spokoju potwierdził.
Kilka dni na przygotowania, zakup biletów i rozmowy z Nigelem o detalach transakcii / upierał się, żebym dał sobie spokój z tą wycieczką, ale kiedy zorientował się, że nie zmienie zdania spędził całe popołudnie ze swoim mechanikiem szykując auto do drogi /.
Czwartek po południu, po osobistej kontroli i utracie kilku niebezpiecznych narzędzi typu zapalniczka wsiadamy do obrzydliwie ciasnego Boeinga linii Raynayir czy jakoś tak. Kilka niefajnych godzin przy kiepskiej pogodzie i lądujemy w jakiejś zapyziałej dziurze. Pociąg, metro, McDonalds, metro, pociąg i dworzec w Southampton. Podjeżdża Nigel z przyjaciółką polką oczywiście i grzmocimy jego podrasowaną suprą do miejsca postoju maleństwa. Pobierzne oględziny, i szybki spacerek do pubu, na kilka głebszych piwek. Było bardzo sympatycznie, angielski dystans nie dotyczy widocznie amatorów wariackich wycieczek. Magda plotkuje z przyjaciółką Nigela nie wiadomo o czym, ja z chłopakami oczywiście o autach.
Piątkowy poranek, Nigel odsypia, my oglądamy autko, potem englisch breakfast w jakimś barze /czysta ochyda/ i próbujemy ubezpieczyć auto. Idzie do dupy, w końcu koło pierwszej jakaś ubezpieczalnia się zgadza konfiskują 150 funtów za oc na dwa tygodnie obejmujące także kontynent i możemy jechać.
Jeszcze przy wyjeżdzie z garażu Nigel sugeruje, że głupio robimy i proponuje zwrot kasy, ale w życiu.
SoUthampton, od razu się gubimy i jedziemy w stronę portu a nie na trasę do Dover, w porcie oberwanie chmury woda leje się do środka, wszystko mokre, tracimy całkowicie zasilanie na wąskiej uliczce po której w kilkusekundowych odstępach grzmocą olbrzymie tiry. Lekka załamka, sprawdzenie bezpieczników i jest winowajca główny bezpiecznik 25 A, wymiana, poprawa pogody i warsztat budujący podrasowane Harleye, z wytatuowanymi panami potrafiącymi dobrze wytłumaczyć drogę.
Trasa do Dover, dużo ochydnych rond na których trzeba patrzeć w lewo, sporo trąbienia, ale pogoda niezła i jakoś idzie.
Dover, wieczorem - tracimy całkowicie tylne światła pozycyjne, trąbienie i tym podobne, ale raczej z sympatią. Naprawiamy przełącznik niezbyt trwale za pomocą tekturki, naklejamy adaptory na światła i jazda na prom.
Po drodze ochrona kieruje nas na kontrolę, ale kobiecina pyta tylko czy auto i zawartość należy do mnie i puszcza nas dalej.
W kolejce na prom sporo sympatycznych kibiców, gadają, oglądają autko, jest bardzo miło.
Na promie kolejny koszmar , na kanale sztorm, jak jasna cholera, wyją alarmy, szkło w barze się tłucze , jacyś kolesie wywalają się na podłogę a moja Madzia zyskuje zielonkawą karnację.
Mocno po północy Calais, dobre oznakowanie i wpadamy na trasę do Belgii, jedzie się super, autko ciągnie, nie pada, 200 mil przyjemnej jazdy, czasem tylko trzeba poprawiać przełącznik świateł.
Okolice 4-tej w nocy - Holandia, czysty koszmar, kończy mi się benzyna /wskażnik do dupy/ , ale 1000 metrów od stacii przy autostradzie /cud ?/ i dotaczamy się na kaszlącym silniku.
Gubimy się kilka razy zwiedzając senne miasteczka z szybko zmieniającymi się światłami. Ulewa nic nie widać szyby zaparowane, lądujemy na jakiejś cholernej budowie. Wyprowadza nas operator jakiegoś dziwacznego urządzenia.
Samochód chyba lubi portowe klimaty bo lądujemy w największym eurpejskim porcie, spory jest. W końcu stacja benzynowa z kolesiem nie zamkniętym w opancerzonej budce i już wiemy jak jechać. Koszmarna zadupiasta autostrada, bez staci benzynowych /mamy nicałe 30 litrów pojemności baku/, dziury , siadaję światła i zimno, czasami pada, ale chyba jedziemy w stronę Niemiec.
8-ma rano , po jeszcze jednej utracie kontaktu z główną drogą lądujemy w Arnchem w jakimś drogawym hotelu, gdzie patrzą na nas trochę krzywo /mam brudne łapy , mokry worek, brudne i mokre ciuchy, mętny wzrok/, ale platynowa karta jakoś pomaga. Dużo piwa z automatu, wanna i lulu po opadnięciu adrenaliny.
13-ta, nieco skacowany olewam miejscowe atrakcje i zasuwamy w stronę Niemiec, rozpada się sterowanie gażnikami, ale mamy opaski samozaciskowe.
Trochę martwimy się boczną szybą, która walneła mnie w głowę przy cofaniu jeszcze w Anglii i jest prowizorycznie poklejona taśmą izolacyjną.
Wreszcie niemieckie autostrady, w zasadzie nie pada, wiem gdzie jechać i wiem gdzie będzie następna stacja, śniadanko w autohofie i jazda. Niestety główny bezpiecznik zaczyna odmawiać współpracy, tracimy zasilanie co 15-30 minut, zjazd na awaryjny bez zatrzymania, Magda zmienia , ja odpalam, i jazda, Niemcy zwalają wszystko na brytyjską ekscentryczność , bo o dziwo nie pojawia się policja.
W końcu przed Hanoverem spinam układ na krótko i kątem oka spoglądam, na niezbyt dużą gaśnicę.
Odkrywamy, w zasadzie Magda odkrywa, że motorek lubi obroty od 4000 wzwyż, robi się ciszej i nie łomocze tak mocno, grzmocimy więc całkiem szybko.
Frakfurt, już się szykuje na kontrolę auta papierów i bagażu, ale zniechęcona łomotem tłumika ekipa na bramce poprostu macha nam ręką i w drogę.
Na autostradzie pod Poznaniem, okazuje się ,że autko przechodzi pod zamkniętą bramką :). Ale jednak nie ryzykuje i płacę.
Autostrada koło Łodzi, grzmocimy coraz szybciej, 90-100 mph, na liczniku 970 mil, Magda trochę protestuje, i słusznie bo rozrywa nam na drobne kawałki tylną oponę.
Numer alarmowy informuje, że mamy sobie sami radzić, dużo szybkich tirów, niezbyt komfortowo jest, ale szybka znajoma laweta i koło 4-tej jesteśmy w domu.
Dużo piwa, opadnięcie adrenalinki i lulu. Wspaniała wycieczka.
W tym czymś, nieważne czy jedziesz w trasę, czy po piwo, zapłon , rozrusznik, ryczy i już masz tętno 100, polecam.
.............prace w toku, 25-cio letnie auto i zero problemow z korozja :), to mi sie podoba