[ rozmiar zdjęć: duże | małe | domyślne ]
Właściciel: | Bartłomiej |
Samochód: | Ford Capri Mk III 2.3 V6 Koeln GT 1980 "RUDZIELEC" |
Status: | aktualnie posiadany |
Aktualizacja: | 2010-10-25 10:08:28 |
październik 2010
Nie przypuszczałem, że minęło ponad 5 lat od mojego ostatniego wpisu na stronce mojego samochodu. Mam nadzieję to teraz zmienić tym bardziej, że jest ku temu okazja - mój caprik przechodzi (nie)małą metamorfozę. Na początek remont blacharki, czyli to, co moim zdaniem najtrudniejsze i najważniejsze.
Opiszę to nieco retrospektywnie, bo nie udało mi się spisywać postępów na bieżąco ale wydaje mi się, że z perspektywy czasu można sobie dodatkowo pozwolić na ocenę niektórych poczynań.
No więc po kolei.....
przed rokiem 2008
W zasadzie już od samego początku, jak tylko stałem się właścicielem Capri, na blasze pojawiały się symptomy nadchodzącego wielkimi krokami remontu. Ruda wykwitała z nieubłaganą konsekwencją w typowych dla Capri miejscach: błotniki, przedni pas, doły drzwi, tylne nadkola i pas, podłoga pod nogami kierowcy i pasażera. Niestety, z roku na rok blacha zauważalnie ulegała degradacji, na co nie omieszkali mi zwrócić uwagę koledzy podczas kolejnych Pucharów w Miedzianej czy podczas leniwego biesiadowania w Gryźlinach. Przyglądając się autu dochodziłem coraz bardziej do wniosku, ze bez remontu generalnego blacharki nie mam co myślę o eksploatacji capri na dłuższą metę. Czary goryczy dopełniły oględziny podwozia - nie trzeba było jakoś specjalnie przystawiać ucha, by zauważyć, jak ruda wpierdziela mi podłużnicę, progi oraz mocowania resorów.
Męczyłem się wiec mając świadomość tego, ze nie robię rzeczy, które powinienem. Powód był prosty i niektórym znany - mocno "studencki" poziom rocznego budżetu przeznaczonego na eksploatacje oraz remonty w capri.
rok 2008 - wiosna
Lekarstwem na moja postępująca depresje spowodowana bezsilnością wobec rudej, która jakimś szczególnym uczuciem obdarzyła mój samochód, okazała sie pewna nieoczekiwana decyzja - budżet domowy został rozszerzony o środki celowe przeznaczone na najtrudniejszy krok w kierunku dopieszczenia caprika - remont blacharki. Tym samym zaczął się dla mnie najradośniejszy okres dla mnie jako właściciela, czyli jego planowanie.
Mocniejszy o wiedzę zaczerpnięta z forum oraz uskrzydlony planami, co to ja nie zrobię przy okazji tego remontu, przystąpiłem do: opracowywania koncepcji, co ma byc zrobione a co poprawione, kupowania części (nie tylko) niezbędnych oraz poszukiwania warsztatu, który wprowadzi moje plany w rzeczywistość.
Z tym poszukiwaniem to było zarazem śmiesznie, jak i przygnębiająco. Z początku polegałem wyłącznie na "namiarach" poleconych przez znajomych zarówno z capri.pl, jak i spoza niego. Liczyły się dobre wspomnienia z solidności i pracowitości warsztatu oraz doświadczenie w reanimacji takich staruszków. A rezultaty były następujące:
#1. Pan Miecio w mojej okolicy, ponoć kiedyś pięknie restaurował Mercedesy - "Paaaanie, a po co piaskować? Tu się oczyści, tam się wspawa i będzie dobrze. Po co w takiego trupa wsadzać tyle pieniędzy? Rodziny pan nie masz?"
#2. Warsztat polecony przez b. skrupulatnego znajomego - "Taki remont to będzie kosztował duże pieniądze [tu pada cena]. - Ale ja na to jestem przygotowany, mam tyle! - Aaaaaaa, to nie, ja i tak nie mam czasu na taką zabawę. Do widzenia panu."
#3. Trochę desperacko, fajny warsztat, w którym naprawiałem mojego Mundka po stłuczce z Lublinem - "Paaaanie, za taką robotę to ja bym musiał od pana kupę pieniędzy wziąć. I jeszcze by mi pan warsztat zablokował na 2 miesiące. Ja wolę w tym czasie przewalić 10-12 nowszych samochodów i wymienić w nich drzwi, błotnik czy zderzak. Na tym zarobię więcej! Chociaż czekaj pan, dam zięciowi do zrobienia, on właśnie stawia warsztat w swoim garażu, niech się chłopak uczy".
- To ja w takim razie dziękuję.
#4. Kontakt z forum capri.pl. Powszechnie znany. - ogólne koszty bez wnikania w szczegóły wyszły na 150% mojego budżetu. Z zastrzeżeniem, że będzie tego więcej. No, za renomę i solidność się płaci. mam dowody na kartce.
Trzymałem kontakt jako ostatnią deskę ratunku.
W międzyczasie plany, plany, plany i jeszcze raz plany. Co naprawić, co wymienić, skąd wziąć części? Co zrobić przy okazji, że samochód jest rozebrany "do golasa"? A co poprawić - zawieszenie, hamulce, ogólne wzmocnienie konstrukcji. Bywały wieczory, że nie mogłem zasnąć ze względu na kłębiące się w głowie myśli. Całe szczęście, że było i jest nasze forum - mogłem obserwować, jak idzie tym, którzy u siebie postanowili wprowadzić kilka patentów, jakie i ja planowałem.
Czas ten minął mi na "przymiarkach", szacowaniu budżetu oraz przede wszystkim szukaniu blacharza, który zrobi dobrze swoją robotę a skóry ze mnie nie zedrze. Czas pokazał, że planowanie to jedno, a doświadczenie to drugie. I czasami ciężko im się spotkać.
1 sierpnia 2009 - Puchar Capri
Oprócz oczywistych emocji sportowych oraz zmęczenia od ganiania z chorągiewką po torze, ten dzień przyniósł mi jedną z najważniejszych decyzji w całej tej remontowej opowieści. Po umówieniu się z kolejnym blacharzem najechałem caprikiem na "najazd ginekologiczny dla aut" stojący przed torem i czekałem na werdykt. "Jest źle, bardzo źle, czy beznadziejnie?" - zadawałem sobie to pytanie. w trakcie niemal godzinnych oględzin dowiedziałem się, że nie jest tak zupełnie źle, że "całkiem przyjemna baza do remontu", że "standardowo zgnity", że nie raz już coś takiego robili. Padły kwoty mieszczące się w moim budżecie, padły daty mnie satysfakcjonujące, padły zapewnienia o solidności i doświadczeniu. I chyba najważniejsze - to pierwsze wrażenie, niezwykle ważne w kontaktach między ludźmi robiącymi ze sobą interesy, wypadło naprawdę dobrze i wiarygodnie. Kilka dni później, po "przespaniu się" z tematem zadzwoniłem w celu potwierdzenia terminu oddania samochodu i pozostałych warunków.
W takim mniej więcej stanie był caprik przed oddaniem go do blacharza.
Zaczęło się pracowite poszukiwanie części, które miały posłużyć do reinkarnacji mojego dotychczasowego caprika.
Z perspektywy czasu muszę uczciwie sobie powiedzieć, że podjęta decyzja była jak najbardziej słuszna. Zaś zdobyte do tej chwili doświadczenie każe nieco mniej entuzjastycznie podchodzić do wysłuchiwanych zapewnień.
-------- **** EDIT *****--------
listopad/grudzień 2009
Kto by pomyślał, już niedługo minie rok, jak byłem umówiony na oddanie samochodu i rozpoczęcie prac nad samochodem. W rzeczywistości zostało to odłożone aż do zimy, a dokładnie do grudnia. I drugie niestety, sam fakt oddania samochodu nie oznaczał jeszcze rozpoczęcia prac. Na to musiałem poczekać jeszcze jakiś czas. Najważniejsze, że udało mi się to zrobić przed styczniem, ponieważ wtedy właśnie moja rodzinka miał powiększyć sie o dodatkowe dwa łebki.
No nic, co było, to było, najważniejsze, że samochód jest już w fachowych rękach. Ja w tym czasie jeszcze gorączkowo poszukiwałem "nowych" elementów poszycia, tzn. błotników, przedniego pasa, drzwi. Powoli gromadzilem "fanty" wiedząc mniej więcej, że pośpiech tutaj nie bedzie dobrym wsparciem.
kwiecień 2010
RUSZYŁO!
Nareszcie zwolniło się miejsce w warsztacie i mój samochód doczekał się rozpoczęcia prac. Po rozebraniu go do rosołu (bo mnie udało się jedynie wybebeszyć wnętrze), caprik trafił do piaskowania. Po tej operacji oczom naszym ukazał się obraz spustoszenia, jakie rdza dokonała w nadwoziu. Nasz pogląd o "dobrej bazie do odbudowy" musial zostać zweryfikowany.
Przynajmniej blacharz jest w dobrym humorze
czerwiec 2010
Robota blacharska ruszyła na dobre. Zaczął się żmudny etap cięcia, gięcia i krzesania iskier a mój caprik powoli dorabiał się nowych partii swojego nadwozia. Przy okazji tak gruntownego remontu postanowiłem nieco poprawić fabrykę i wzmocnić nieco nadwyrężoną czasem (i rudzielcem) konstrukcję. Mniej więcej tak:
lipiec 2010
Samochodzik wyspawany, zabezpieczony i zmienia lokum. Przez najbliższe kilka(naście?) tygodni caprik pomieszka sobie u lakiernika.
Znowu musiałem się troche naczekać, aby robota się zaczęła. No cóż, do tej pory przyzwyczaiłem się już do tego, że w tej branży czas biegnie zupełnie inaczej, niż choćby w mojej. :-)
październik 2010
Nareszcie coś, na co czekałem. Oto dokonał sie pierwszy etap tytułowej metamorfozy. Od blacharza dostałem maila zaczynającego się od słów "usiądź wygodnie". No to zasiadłem, wedle sugestii, i zacząłem sobie oglądać. I powiem Wam, że jestem zadowolony.
Przedstawiam Państwu RUDZIELCA !!!