[ rozmiar zdjęć: duże | małe | domyślne ]
Właściciel: | Trefl |
Samochód: | Maserati 4.24v Biturbo 2.0 V6 1990 "Diavolo" |
Status: | aktualnie posiadany (od 2021-07-24) |
Aktualizacja: | 2022-06-02 16:30:02 |
Maserati 4.24v
Wiek chrystusowy zobowiązuje do poważniejszych decyzji, uważam też że należy się rozwijać, przekraczać kolejne bariery i dlatego właśnie kupiłem to auto. Jakie jest każdy widzi- wymaga serca i pracy, ale może od początku.
To jest jedno z moich "bucket list cars" od kiedy widziałem jak Scaramanga się takim woził... a że już dłuższy czas nie kupowałem nic co jeździ, to postanowiłem, że rozejrzę się za czymś takim. Zerkanie (jak pewnie u wielu z Nas) przeistoczyło się w chorobliwe poszukiwania, z aktami desperacji włącznie...
Na przykład pojechaliśmy sobie na wycieczkę do Białowieży po drodze oglądając stan podlaskiej świadomości
Choć trzeba przyznać, że oglądanie śledzikowej piękności tylko wzmogło apetyt na zakup do tego stopnia, że chciałem zacząć się targować o auto, które miało dziurę pod maską (!) przez którą można było obczaić skoki kierowcy... można było się przynajmniej przymierzyć do fotela. Resztki zdrowego rozsądku jednak odwiodły mnie od tego zakupu, choć myślę, że najlepiej działał odtrącający wręcz stosunek właściciela do potencjalnego kupującego oraz argumentacje "to się zateguje", "dziwne, tydzień temu działało" i tym podobne...
Po tym to już łódzkiej nie byłem w stanie nawet obejrzeć (tym bardziej, że w jednym, jak i drugim przypadku "coś było z silnikiem")
Moja fantazja sięgała wręcz słonecznej Italii, z której to chciałem takie auto sprowadzić na kołach (ku uciesze Kolegów na Zdworzu 2021), ale i taką przygodę udało się przeżyć, choć z innym autem (Pozdro Mikołaj i Jędrek!). Tym bardziej, że bogatszy o wiedzę, już wiedziałem jaki konkretne Maserati chciałem- miało być to 4.24v- każda z dwóch serii miała swoje plusy i minusy, ale przy szczątkowym nakładzie produkcyjnym nie wybrzydzałbym gdyby trafił się "właśnie ten".
Nastał sądny 23 lipca 2021 roku, piątek, jak z resztą każdy dzień, spędzałem przeglądając oferty wszystkich portali aukcyjnych przy okazji pochłaniania drugiego śniadania, co, z resztą, okazało się bardzo niebezpieczne dla mojego życia lub zdrowia, bo własnie [wtem] pojawił się on, cały na czarno! Gdy już wykrztusiłem ostatnie okruchy pieczywa z płuc zacząłem sprawdzać ofertę. Świeżo wjechało, raptem 2 godziny wcześniej... Przedukałem po niemiecku opis, wyglądał na w miarę uczciwy. Brak pewnych części mi nie przeszkadzał, skazy i wgniotki tylko napawały optymizmem do możliwości targowania się, choć cena podejrzanie niska... Telefon do Przyjaciela, burza mózgów i pomysł! "przecież Kolega Grzegorz ma w Monachium Brata, dzwoń do Niego!". Szast, prast i okazuje się że Brat Piotr ma miejsce postoju auta po drodze z pracy do domu i może tam być za 2 godziny. To był najdłuższe 2 godziny od baaaardzo dawna...
W tym miejscu, po oględzinach, pozwolę sobie zacytować Piotra "wydech trochę pierdzi, podsufitka wisi, brakuje paru rzeczy, aaa i wygląda trochę jakby na niego drabina z lewego boku spadłą, ale ogólnie prezentuje się fajnie. Jeśli nie bierzesz go to ja może sobie go wezmę...". Człowiek prawie rok sobie szuka własnie takiego auta, a teraz ma wątpliwości kupić/nie kupić... Wieczór spędzony na rozważaniach z samym sobą i kilkoma osobami nie spowodował iż się zdecydowałem, natomiast drugi dzień przełamał impas- jadąc na rowerze miałem przejechać odcinek X bez trzymanki i nie wywalić się na głupi ryj, potem tylko jeszcze usłyszałem "a czego ty się boisz? Silnik to silnik, zrobimy". "Nie ma co" pomyślałem "biorę"- telefon do Piotra z Monachium, on z kolei wykonał telefon do sprzedającego iż nabędzie auto. Tak, dobrze przeczytaliście- ten wspaniały Człowiek założył za mnie kasę na to aut!!! Po weekendzie auto było już u Piotrka w garażu, a ja robiłem fikołki finansowe godne niemalże obecnego ministra finansów...
Przeliczyłem sobie wszystkie koszta i stwierdziłem, ze nie stać mnie jeszcze na przygodę wracania na kołach z Monachium, tym bardziej, że brakowało autu kierunkowskazów (o tym później), a felga była tak krzywa, że nie wytrzymałbym jazdy 100km z prędkością 80km/h...
Popularny serwis transportowy przyszedł z pomocą i dwa tygodnie później auto wylądowało dosłownie pod blokiem
Z resztą należy wspomnieć dwa tygodnie dyskusji z moją szanowną Partnerką o specyficznym układzie biegów w tym aucie "Martini, pamiętaj, tu jedynka jest do siebie i do dołu, tak jak w normalnym samochodzie dwójka", niestety, emocje wzięły górę i sam, pierwszą przejażdżkę odbyłem z dwóji przy akompaniamencie myśli "kurr... ale to auto słabo rusza, to musi być ta słynna turbodziura". Wieczorna przejażdżka po garażu przyniosła podobne wnioski- po prostu stwierdziłem, że kupiłem auto z silnikiem do remontu. W mojej głowie zaświtała myśl 'dobra, daję ci ostatnią szansę, strzał ze sprzęgła, przeciągnięty gaz, jak nie spalisz laka to idziesz na żyletki".
Spaliłem.
Sprzęgło. Na co Martini, zaśmiewając się- "pamiętaj, że tu jedynka jest do siebie i w dół" :D
Generalnie autu brakowało kilku rzeczy:
-zegarek
-radio
-gałka zmiany biegów
-"pająk" od kierunków/świateł/wycieraczek był połamany (stąd brak kierunkowskazów)
-brak znaczka z tyłu
-niedziałający zamek obu tylnych drzwi
-niedziałające lusterka
-niedziałające elektryczne szyby z tyłu
-krzywa felga
-opony z "guzami" z przodu
-wisząca podsufitka
ale ile rzeczy działa! no i jak się rusza z jedynki to jednak ma kopa :D
Przy tych wszystkich "wadach" pierwsze co kupiłem to:
Udało się też zakupić na popularnym portalu aukcyjnym "Maserati Biturbo przełącznik zespolony 39404001" za śmieszne pieniądze, więc nie pozostało nic jak zarejestrować auto i się nim cieszyć naprawiając powoli ww.listę.
Prace, jak i przemieszczanie się o siłach własnych auta, trwają po dziś dzień :)