[ rozmiar zdjęć: duże | małe | domyślne ]
Właściciel: | Beddie |
Samochód: | Volvo 744 FL B230F GLT 1989 "Czarny" |
Status: | aktualnie posiadany (od 2015-07-10) |
Aktualizacja: | 2022-12-23 18:27:06 |
Czarny. Najwierniejszy kompan.
Kanciaste lolva lubiłem od czasów pacholęcych, dla mojego taty to zawsze był punkt odniesienia jako solidny, porządny samochód. Z racji posiadania rodziny w Goteborgu wiedziałem z czym to się je - może i nie jest dynamiczne, prowadzi się jak tapczan na rzece, a plastiki strzelają jak... dobra, nie napiszę jak co, bo podzielę los Najdosa ;) Jeszcze przed dzwonem, pierwsze polerowanie lakieru. Nad Morzem Czarnym Początki Transfogarskiej od południa Transalpina Czarny, Reksio i Dawca Dzień odbioru auta po naprawie.
Pierwszym właścicielem był jeden profesor z Goteborga, który jak tylko skończyła się gwarancja zaczął serwisować Czarnego u mojego wujka. Dłuugie lata później, kiedy profesor szedł na emeryturę i kupił sobie nowe S80, siedemseta trafiła w wujowe ręce. Służyła jako awaryjny samochód, bo szkoda było z tym cokolwiek innego zrobić - wartość rynkowa była porównywalna do pół litra wódki, koszty utrzymania nikłe, a egzemplarz był w fabrycznym lakierze, zdrowy blacharsko i zadbany mechanicznie.
Kiedy byłem na drugim roku studiów tata dojeździł kolejnego współczesnego gniota, postanowił dogadać się z wujkiem i przejąć Czarnego. Poleciał do Szwecji, wrócił na kołach, założył gaz i auto rozpoczęło ciężką służbę w Polsce. W momencie, kiedy zaparkował u nas pod domem po raz pierwszy miał 330kkm.
Przeskoczmy teraz o dobrych kilka lat i ponad 400kkm później. Czarny trafił formalnie w moje ręce, bo tata kupił sobie.... S80 ;) Nie zmienia to faktu, że towarzyszył mi regularnie już od kilku lat. Zjeździliśmy razem Bałkany
targaliśmy lawety, czasem z motocylami, czasem samochodami, czasem Syreną
upalaliśmy na pojeżdżawkach
cokolwiek by człowiek nie wymyślił - Czarny był na posterunku, zwarty, gotowy i nie skory do spierdzielenia się.
Jeden raz nie dojechał do celu. Po tym, kiedy odprowadził mnie na ślub, a potem na wesele dostał zadanie odwiezienia gości do domów. Jemu szło świetnie, natomiast koledze, który kierował poszło trochę gorzej - nad ranem zasnął za kierownicą (na Zakopiance, w okolicach Gaju), ściął znak, przeskoczył przez głęboki rów, żeby finalnie znowu się w nim znaleźć idealnie mieszcząc się między dwoma nogami słupa energetycznego.
Efekty były dość spektakularne, dylemat ratować czy ciąć był bardzo poważny. Przeważył sentyment, zdrowe podwozie, nienaruszona geometria oraz całkowita pewność co do stanu mechaniki. Rok później Czarnuszek wrócił na drogi. Zdjęć rozwalonego auta, w co trudno uwierzyć, nie mam. Zbyt mnie bolała utrata fabrycznego lakieru na czterech elementach ;)
Co do specyfikacji - zwykły średniak, wolnossące 2.3 115 koni (B230F), skrzynia 4+OD (M46), piękna, głęboka czerń z zewnatrz, T-pakiet czyli brak chromu, grill z turbo, alufelgi Draco, zaciemnione szyby w słupkach C oraz spoiler tylny z fabrycznego katalogu. W środku pośród czarno-szarej deski i szarej szmaty na fotelach zamontowano automatyczną klimę, grzane siedzenia, przednie szyby elektryczne, lusterka sterowane i grzane prądem, termometr na desce i volvowskiego kaseciaka.
Niedawno volvo dotarło do etapu, kiedy zawołało o porcję pieniędzy. Zgnił próg (jeden, oryginalny), silnik wymagał uszczelnienia, wnętrze nosi co raz więcej śladów zużycia etc. Cóż było czynić - trzeba było wybrać się do garażu i wykopać chomikowane na taką chwilę graty w postaci ładnego, czerwonego wnętrza i fabrycznej turbobenzyny pod maskę (B230FT z 940 po '94). Aktualnie jest w trakcie transformacji, wiosną ma wrócić, więc wtedy przyjdzie update zdjęciowy.