[ rozmiar zdjęć: duże | małe | domyślne ]
Właściciel: | Marek-p |
Samochód: | Ford Granada Mk IIb 2.9EFI V6 Koeln 1983 |
Status: | aktualnie posiadany (od 2014-09-23) |
Aktualizacja: | 2015-06-11 10:24:12 |
Granada mk2b '83? 2.9 EFI
Granada nazwana w którymś ze swoich wcieleń 'warszawianką' cieszyła moje oczy przez długie miesiące, kiedy mijałem ją wrastającą w ziemię w Milanówku. Któregoś dnia słonecznej jesieni 2014 natknąłem się na ogłoszenie dotyczące sprzedaży tego auta. Pod wpływem impulsu i chęci ratowania nadszarpniętego zdrowia psychicznego, które ucierpiało podczas łatania bliźniaczego egzemplarza nabyłem rzeczoną nieruchomość. Po złotych felgach ochrzczonych w dawnych komentarzach n.t. auta stylem afro-amerykańskim zostało tylko wspomnienie, a na potrzeby ozdabiania podwórka Ford został wyposażony w dość finezyjne, zupełnie do siebie niepodobne cztery różne koła, co w połączeniu z rozładowanym akumulatorem, brakiem przewodów rozruchowych i dwoma flakami stanowiło całkiem ciekawe wyzwanie w kwestii wciągania go na lawetę. Sprawę ułatwił na szczęście brak tylnej części układu hamulcowego /mniejsze opory toczenia/ - przy okazji, szukając braku ciśnienia w przewodach, zapoznałem się z techniką zaślepiania korektora siły hamowania sreberkiem po czekoladzie /wow!/.
O dziwo, c3 po dolaniu oleju sprawowała się świetnie i dzielnie przekazywała piekielną moc generowaną przez kolonijne 2.3 wprost na tylne koła. Podczas tak zwanego odszczurzania, naruszyłem chyba hermetyczne środowisko w jakim beztrosko żyło to auto, bo wszystko za co się brałem przynosiło zupełnie odwrotny efekt do oczekiwanego. Jakieś 100 przejechanych kilometrów po tym, jak zastąpiłem smołę nowym olejem coś zaczęło stukać w silniku. Nie udało mi się zidentyfikować źródła dźwięku do dziś dnia - stukanie zupełnie nieregularne - jak metalowa kulka wrzucona do bębna pralki. Po obdarciu silnika ze wszystkiego, co tylko dało się odkręcić i nieznalezieniu przyczyny, która zmusiła mnie do spędzenia nadgodzin z podniesioną maską, silnik powędrował pod ścianę i jeszcze przed wschodem słońca do auta trafiła druga kolonia, o którą potykałem się od jakiegoś czasu w garażu. Po tamtym incydencie zaznałem spokoju na kolejne kilkadziesiąt kilometrów, kiedy to postanowił ukręcić się lewy przegub - pomimo całej gumy, w środku był praktycznie zardzewiały.
W kolejnym odcinku przygód wesołej granady, stanęło kołkiem jedno z przednich kół, a piasta zaklinowała się na resztkach zmiażdżonego łożyska. Resztki mobilności auto straciło zgodnie z przewidywaniami w dzielnicy willowej tuż po wybiciu godziny policyjnej i wzmożonej aktywności mieszkańców wyczulonej na szelest uderzeń młotka niosący się echem po pustych zaułkach, co zaowocowało porzuceniem auta na dwa dni i powrót po niego lawetą - kurs w stronę domu był najdroższymi 5km, jakie udało mi się przebyć w całym swoim życiu oraz doskonałym bodźcem do tego, żeby doposażyć swoje samochody w pakiet assistance. Parę dni później zgubiłem gdzieś lwią część układu wydechowego /mam nadzieję, że nikt z tego powodu nie ucierpiał/, co dane mi było dostrzec dopiero w domu, jako że ogrom wydobywających się z samochodu dźwięków i zwyczajowy poziom spalin w kabinie nie zmienił się w stosunku do stanu wcześniejszego wcale..
Chyba właśnie tamtego dnia zauważyłem niepokojącą tendencję do tego, że im więcej różnych gratów przekładam z poprzedniego egzemplarza, tym większą ilością nieoczekiwanych i niepokojących, awaryjnych postojów to skutkuje. To dość śmieszna historia, raczej zbiór anegdotek dobrych do opowiadania przy ognisku z opon, ale dokładnie od dnia, kiedy 'pierwsza' zaczęła garażować pod moim dachem, moje spojrzenie na zjawiska 'dziwne' uległo diametralnej zmianie. Graty zmieniające miejsce w przeciągu chwili, okna otwierające się z 'własnej woli' w środku zimy, skutkujące zaspą po środku łazienki, szuranie butów wokół samochodu na zamkniętej posesji towarzyszące poszukiwaniom zaginionego prądu z głową wetkniętą pod deskę rozdzielczą, ślady na śniegu zaczynające i urywające się w miejscu, naprawdę po pewnym czasie mogą przestać dziwić..
Po tym, jak zepsuło się już wszystko co tylko mogło paść, przetransplantowaniu prawie wszystkiego, co udało się wyszarpać sprawnego z 'nawiedzonej' granady, stan techniczny oficjalnie został okrzyknięty jako stabilny. Po niedługim czasie zatęskniłem za pedałem sprzęgła, co zaowocowało dymisją automatu i zastąpieniem go jakąś zwykłą czwórką z domowych zapasów. Błędy młodości i pośpiech skłoniły mnie wkrótce do ponownego rozkuwania zestawu celem wymiany łożyska oporowego, które przecież 'jeszcze się trochę pokręci'. Kiedy samochód zyskał w końcu trochę ogłady, kultury pracy i pozornie długofalowej bezawaryjności, pod maskę wskoczyło 2.9, które powoli zaczyna sprawować się przyzwoicie i udowadnia mi, że bardzo wiele muszę się jeszcze nauczyć.