Ford Capri Mk III 2.8i '79
Jak się zaczęła moja wielka miłość do Capri jest mi ciężko jednoznacznie
stwierdzić.
Najprawdopodobniej było to wiele lat temu gdy w czasach królowania Syrenek i
Warszaw dogonił nas jakiś samochód o bardzo drapieżnym wyglądzie. Był
wspaniały. Kontakt wzrokowy trwał dosłownie chwilę. Przeczytałem tylko
widniejące na masce cztery srebrne litery. Wystarczyło tu już jednak by
odcisnąć w mojej psychice wielkie piętno. Następnie starałem się za
wszelką cenę dowiedzieć się co to było za
stylizacyjne cudo i dziś jedynie się domyślam ze prawdopodobnie widziałem
Taunusa albo właśnie Capri Mk I. Rozpoczął się wtedy okres wielkiej
fascynacji motoryzacją lat siedemdziesiątych, który nie skończył się do
dziś. Najbardziej wówczas znane: Mustang i Camaro wydawały mi się
wspaniałe
ale jakoś bardzo odlegle. Przed oczami zaczął mi się natomiast coraz częściej
przewijać Capri jako godny europejski reprezentant tego okresu. Mijały lata
a ja zamiast poważnieć coraz bardziej wzdychałem na jego widok. W latach
dziewięćdziesiątych pomimo tłumów nowoczesnych Probów i Calibr ja tak czy
siak wzdychałem do każdego pordzewiałego Capri jakiego widziałem na ulicy.
Jakieś piec lat temu przejrzałem na oczy i stwierdziłem że zamiast marzyć
może czas zacząć walczyć by zdobyć tego swojego jedynego. Musiało to
być coś
taniego więc poszukiwania zawęziłem do wąskiego przedziału cenowego. To
sprawiło że mój pierwszy zakup okazał się strasznym niewypałem. Był to 2.0
V6 z '81 roku, w którym sypało się już wszystko. Nie miałem dnia bez
jakiejś
nowej usterki a na domiar złego coś było pomieszane w papierach. Dlatego po
pół roku ku swojemu rozgoryczeniu uświadomiłem sobie, ze porwałem się z
przysłowiową motyką na księżyc i nie dam z nim rady finansowo i nerwowo.
Dałem za wygraną i go sprzedałem z myślą ze do dwóch razy sztuka.
Rozpocząłem kolejne poszukiwania. Tym razem przeprowadziłem je bardzo
skrupulatnie. Chciałem znaleźć cos możliwie nowego i już z silnikiem 2.8.
Wciąż jednak spotykałem się z tą samą sytuacją: cena za wysoka jak na moje
możliwości. Aż wreszcie po pół roku poszukiwań uśmiechnęło się do mnie
szczęście i znalazłem go. Był piękny, z mocnym silnikiem i w dodatku było
mnie na niego stać. Już trzy lata jesteśmy ze sobą i nie mamy większych
konfliktów. Ja go jeszcze nigdzie nie obiłem a on nie sprawił mi większych
problemów technicznych. Byłoby tak zapewne do dziś gdyby nie to, ze w ostatnie wakacje mnie
poniosło i na długim odcinku prostej zatarłem silnik.
Konieczna stała się wymiana. Niestety silnik, który kupiłem jest zasilany
wtryskiem i jego wymiana wymagała fachowej ręki a mi studia i praca
skutecznie zaczęły eliminować czas na pilnowanie wszystkiego. Dlatego
stopniowo cos poprawiając i starając się dojść co gdzie powinno być
podłączone turlam się z nim jak się tylko da, z nadzieją, że niedługo
powrócą czasy jego świetności i silnik przestanie mi sprawiać przykrości.
Jeśli tak się stanie to obiecałem mu nawet nagrodę w postaci spotkania z
blacharzem i lakiernikiem. Wiem, że tego byśmy sobie już za jakiś czas obaj
życzyli.
--
Artur <artuuro@hoga.pl>